Relacja z rezydencji w Łęknicy

Po pierwszym spotkaniu z Łęknicą

Pierwsza wizyta w Łęknicy była jak odwiedziny u dawno niewidzianej rodziny – było trochę niezręcznie, ale obdarzyliśmy się ogromnym zaufaniem i chęcią poznania bliżej. Julita, wraz z właściwie całą jej rodziną, pomagali mi zobaczyć jak najwięcej. Niewielkie miasto stwarza sytuację, w której każdy każdego zna. W efekcie, z jednej strony ważne i potrzebne było spotkanie z Radą Miasta, ośrodkiem kultury, dyrekcją szkoły, itd.,a z drugiej strony, tym bardziej widoczne stawało się to, co w lokalnej świadomości społecznej jakoś znika.

Cała Łęknica żyje z funkcjonującego w latach 90. z wielkim powodzeniem bazarem Manhattan, na którym Niemcy z przygranicznych miejscowości zaopatrują się w produkty z wikliny, ceramikę, ubrania, rośliny i wiele domowych akcesoriów. Na bazarze zaczynają jednak straszyć napisy „stoisko opuszczone”, zwiastując nadchodzący upadek lokalnego handlu. Mieszkańcy wydają się jednak równie efektywnie demontować kolejne zamykane fragmenty bazaru, co wypierać świadomość wynikających z tego konsekwencji społecznych. To o tyle trudne, że dużą część łękniczan stanowi mniejszość bułgarska. Sama w sobie tworzy lokalny obszar zapomnienia. Bułgarzy – lub jak nazywają ich niekiedy Polacy – trolle, częściowo zasymilowali się zajmując dużymi grupami mieszkania i budynki niekiedy w bardzo złym stanie, które wynajmują im Polacy. Ci ostatni w ograniczony sposób zdają sobie sprawę z funkcjonujących wśród przyjezdnych podziałów – Romowie, etniczni Bułgarzy, Turcy o bułgarskim pochodzeniu, muzułmańscy Bułgarzy – choć bywają świadkami ich niechęci. Często też rozciągają na całą mniejszość winy niewielkich grup.

Wszystko to jednak funkcjonuje w swoistym status quo. Jawne konflikty pomiędzy Polakami i Bułgarami ograniczają się do bazarowych kłótni o klienta i zatargów z właścicielami mieszkań. Martwi mnie jednak co się stanie, gdy ta bazarowa homeostaza Polaków, Bułgarów, Niemców, Czechów (dostawców podrabianych ciuchów) i Ukraińców (szukających pracy wszędzie) załamie się. Czy nomadyczni bułgarscy Romowie po prostu wyjadą? Co z resztą? Jak będzie wyglądał proces spadku zatrudnienia i potencjalnie, narastania biedy wśród wszystkich łękniczan? Co z dziećmi, które chodzą teraz razem do szkoły, ale tworzą zwykle odrębne grupy?

Po tym pierwszym spotkaniu nie wiem jeszcze do końca co zrobimy z Julitą w Łęknicy. Problem mniejszości jest ważny, ale chyba to nie jest moment na dotykanie go bezpośrednio. Bardziej niepokoi mnie upadek Manhattanu, ale może także niesłusznie – handel zahartował mieszkańców w radzeniu sobie z dynamiką rynku. Łęknica naturalnie maleje, młodzież wyjeżdża… Mam nadzieję, że odpowiedź przyniosą dzieci. Na pewno jednak zadziałamy na samym Manhattanie, w Łęknicy nie ma lepszego miejsca na działanie.

Tomasz Ciesielski